Dziś wyprawa do szpitala. Pierwszym etapem jest zejście z czwartego piętra na dół o kulach. Spoko spoko, miałem przeszkolenie w szpitalu jak schodzić/wchodzić po schodach, jednak cztery piętra nie wywołują uśmiechu na mojej twarzy. Co dalej...?
Dalej podróż autem - to powinno być łatwe. Na koniec spacer do szpitala i poruszanie się po nim. Mają tam windę także powinno być spoko....
Jakoś ze schodami z góry poszło, trochę zmęczony od tego małego skakania po schodach, ale już jestem w aucie. Całkiem wygodnie. Ludzie na ulicy, auta wypas. Coś innego, niż świat widziany z okna mieszkania. Wszystko takie nowe, ciekawe - mam wrażenie, że patrzę się na to jakbym to widział pierwszy raz.
Dojechaliśmy do szpitala, poranek chłodny, mało aut na parkingu, a do szpitala jakieś 100 metrów. I podczas tych owych stu metrów musiałem zrobić przystanek na złapanie oddechu. Niby kule, niby człowiek sprawny fizycznie, ale jakoś powietrza zabrakło.
Szpital przywitał mnie... schodami. Na szczęście tylko parę sztuk i już jestem przy windzie, wypas. Drugie piętro i jestem na oddziale. Znajome pielęgniarki miło się uśmiechają, zamieniamy serdecznie "dzień dobry". Odbieramy mój wypis i do poradni. Trochę czekania, ale udało nam się zamienić parę zdań z lekarzem, zgodził się na zdjęcie szwów trochę wcześniej niż praktyka to przewiduje.
Pokój zabiegowy, szybka akcja ze szwami i w drogę dalej.
Następny przystanek to Komenda Policji i tu kolejna niespodzianka nie parę ale około dwadziestu schodów, żeby dostać się do "dyżurki", gdzie miałem zostawić dokumenty ze szpitala. I tu powiem Wam zacząłem rozumieć problem niepełnosprawnych, kurde ja o kulach i mam problemy, a co dopiero ludzie o większym stopniu niepełnosprawności. Maskara!
Wieczór w domu spokojny, odpoczywałem po porannej wyprawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz