wtorek, 4 listopada 2014

Dzień 15

Wstaje a w mojej głowie tylko:

I'm coming home, I'm coming home Tell the world I'm coming home!

Ekscytacja bardzo duża, chciało by się napisać: "już od rana chodzę jak nakręcony" jednak nie jest tak do końca. Z samym chodzeniem jest już lepiej, dałem rade przejść większy kawałek, wrócić na łóżko i czuć się normalnie, także sukces!

Przed południem przyszedł rehabilitant, standardowy zestaw ćwiczeń, a potem nauka chodzenia o kulach. Zawsze wydawało mi się to łatwe, jednak teraz kiedy nie mogę obciążać chorej nogi, a moja zdrowa noga miała dwa tygodnie odpoczynku to nie czuję się pewnie. Na koniec miałem szkolenie, jak schodzić/wchodzić po schodach parę uwag na przyszłość i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia od rehabilitanta. 
Teraz już zostało mi tylko czekać na transport do domu. Jak to brzmi "do domu"! Po pierwszych diagnozach i okresach jakie spędzę w szpitalu czas 2 tygodni minął bardzo szybko!
Koło 16 przyjechali, dwóch młodych panów z wózkiem. Zapakowałem się szybko do mojego bolida i pognałem długim korytarzem do windy. Mówiąc po drodze wszystkim "do widzenia"! Prawdę mówiąc, opuszczając szpital pierwszy raz go widziałem z perspektywy siedzącej, zawsze jak wjeżdżałem czy wyjeżdżałem to w pozycji leżącej. Zasłaniałem ręką oczy tak, aby zaliczyć jak najmniej świateł na suficie.
Droga do domu ciekawa, auta i ludzie dookoła. Coś nowego po dwóch tygodniach czterech ścian szpitalnych. Trochę postaliśmy w korkach, ale całość nie trwała jakoś bardzo długo. W końcu dojechaliśmy, panowie widać nie jednego już wnosili więc moje 74kg nie zrobiło na nich dużego wrażenia, pomimo 4 piętra.
Czwarte piętro drzwi, dom i ja. Nie powiem jak już byłem na górze, wziąłem kule panowie się pożegnali to nogi mi się ugięły. Czułem się trochę jak gość, dziwne uczucie. Wszystko było dla mnie takie nowe. Po chwili siedzenia obszedłem mieszkanie dookoła, wszystko na swoim miejscu w dużym pokoju balony na powitanie. Nie powiem zrobiło mi się dobrze, że już jestem w domu. 
Jednak kogoś brakowało... Był już w drodze od dziadków i chyba nie spodziewał się, że mnie zastanie. Ten mały bo w sumie 17 miesięczny Gość, którego nie widziałem na żywo przez te dwa tygodnie był tym, którego wyczekiwałem najbardziej.
Domofon, chwila wchodzenia po schodach i drzwi się otwierają, a tam on - mój syn! I pada to słowo które chciałem usłyszeć "Tata". Świat zawirował, ja usiadałem na kanapie i patrzyłem na niego co było dalej nie będę pisał, mojej radości i szczęścia nie było końca...

Wróciłem.... Jestem w domu!

1 komentarz:

  1. Czytając z jaką tęsknotą piszesz o swoim synu.. To jedno magiczne słowo usłyszane po tak długim czasie musiało być cenniejsze niż wygrana w totka. Facet a aż mi łzy poleciały zapoznając się z "dzisiejszym" dniem. Z całego serca życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia i trzymam za Ciebie kciuki!.

    OdpowiedzUsuń