Wstaje a w mojej głowie tylko:
Ekscytacja bardzo
duża, chciało by się napisać: "już od rana chodzę jak nakręcony" jednak
nie jest tak do końca. Z samym chodzeniem jest już lepiej, dałem rade
przejść większy kawałek, wrócić na łóżko i czuć się normalnie, także
sukces!
Przed
południem przyszedł rehabilitant, standardowy zestaw ćwiczeń, a potem
nauka chodzenia o kulach. Zawsze wydawało mi się to łatwe, jednak teraz
kiedy nie mogę obciążać chorej nogi, a moja zdrowa noga miała dwa
tygodnie odpoczynku to nie czuję się pewnie. Na koniec miałem szkolenie,
jak schodzić/wchodzić po schodach parę uwag na przyszłość i życzenia
szybkiego powrotu do zdrowia od rehabilitanta.
Teraz
już zostało mi tylko czekać na transport do domu. Jak to brzmi "do
domu"! Po pierwszych diagnozach i okresach jakie spędzę w szpitalu czas 2
tygodni minął bardzo szybko!
Koło 16 przyjechali, dwóch młodych panów z wózkiem. Zapakowałem się szybko do mojego bolida i pognałem długim korytarzem do
windy. Mówiąc po drodze wszystkim "do widzenia"! Prawdę mówiąc,
opuszczając szpital pierwszy raz go widziałem z perspektywy siedzącej,
zawsze jak wjeżdżałem czy wyjeżdżałem to w pozycji leżącej. Zasłaniałem ręką oczy tak, aby zaliczyć jak najmniej świateł na suficie.
Droga
do domu ciekawa, auta i ludzie dookoła. Coś nowego po dwóch tygodniach
czterech ścian szpitalnych. Trochę postaliśmy w korkach, ale całość nie
trwała jakoś bardzo długo. W końcu dojechaliśmy, panowie widać nie
jednego już wnosili więc moje 74kg nie zrobiło na nich dużego wrażenia,
pomimo 4 piętra.
Czwarte piętro drzwi, dom i ja. Nie powiem jak już byłem na górze, wziąłem kule panowie się pożegnali to nogi mi się ugięły.
Czułem się trochę jak gość, dziwne uczucie. Wszystko było dla mnie
takie nowe. Po chwili siedzenia obszedłem mieszkanie dookoła, wszystko
na swoim miejscu w dużym pokoju balony na powitanie. Nie powiem zrobiło
mi się dobrze, że już jestem w domu.
Jednak
kogoś brakowało... Był już w drodze od dziadków i chyba nie spodziewał
się, że mnie zastanie. Ten mały bo w sumie 17 miesięczny Gość, którego
nie widziałem na żywo przez te dwa tygodnie był tym, którego wyczekiwałem
najbardziej.
Domofon,
chwila wchodzenia po schodach i drzwi się otwierają, a tam on - mój syn! I
pada to słowo które chciałem usłyszeć "Tata". Świat zawirował, ja
usiadałem na kanapie i patrzyłem na niego co było dalej nie będę pisał,
mojej radości i szczęścia nie było końca...
Wróciłem.... Jestem w domu!
Czytając z jaką tęsknotą piszesz o swoim synu.. To jedno magiczne słowo usłyszane po tak długim czasie musiało być cenniejsze niż wygrana w totka. Facet a aż mi łzy poleciały zapoznając się z "dzisiejszym" dniem. Z całego serca życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia i trzymam za Ciebie kciuki!.
OdpowiedzUsuń