piątek, 31 października 2014

Dzień 13

Właśnie sobie zdałem sprawę, że dziś jest 13 dzień po wypadku, a ja akurat mam operację. Nie jestem przesądny, ale ciekawy przypadek....


Od początku:

Tak jak pisałem wczoraj miałem być drugi w kolejce, ale jednak okazało się, że pojadę pierwszy. Trochę mnie to zaskoczyło, ale będzie z głowy. Szybko przebrałem się w strój na operacje, czyli "fartuszek" zapinany z tyłu oczywiście za krótki trochę, ale co zrobić... Wczoraj anestezjolog podjął decyzje o znieczuleniu w kręgosłup, więc czekała mnie igła w plecy.

Jak przekroczyłem drzwi nad którymi widniał napis "BLOK OPERACYJNY" trochę poczułem stres. Jedna pielęgniarka plus anestezjolog, do tego ktoś się krzątał z boku. Pogadałem chwilę o tym, jak będzie wyglądał ten zastrzyk w plecy i za moment już byłem na stole operacyjnym. Kazali mi usiąść, pochylić się i nic nie mówić. Jak poczułem ukłucie to zacząłem coś nazwijmy to mruczeć, tak jak bym sobie nucił. Uspokoiło mnie to trochę, zastrzyk jednak nie był tak bolesny, jak myślałem. Jedna rzecz za mną...

Po chwili okazało się, że jestem nie na tej sali co powinienem być... Doktor oznajmił, że potrzebuje stół z wyciągiem, a nie taki zwykły, na którym już leżałem. Szybko mnie przerzucili na łóżko, przejechaliśmy 10 metrów i byłem już na drugiej sali. Na stół musieli mnie już jednak przenieść, gdyż czucie w nogach miałem bardzo słabe...

I tak na prawdę dopiero się zaczęło... Z trzech osób na sali zrobiło się nagle 14-16 osób. Do sali wjechał wielki telewizor, za nimi dwa mniejsze. Rękę wyciągnęli mi i przyczepili mi do małego stolika obok, w między czasie wjechał sprzęt (taki, który na filmach "pika" charakterystycznie i monitoruje czynności życiowe pacjenta). Zaczęło mi się robić słabo - jak się okazało znieczulenie w plecy obniża ciśnienie. Nie pamiętam ile miałem dokładnie, ale chciało mi się wymiotować i ogólnie nie za dobrze się czułem. Do tego Ci wszyscy ludzie dookoła, jeden przypinał mi nogę jakimś rzepem, drugi mnie smarował charakterystyczną, pomarańczową cieczą... Rozłożyli jakieś wielkie zielone folie dookoła mojego biodra. Ogólnie maskara....

Po chwili kiedy moje ciśnienie wzrosło do stanu normalnego, świat zaczął wyglądać trochę lepiej... Powiedziałem, że chce jednak spać i nie być przytomnym podczas operacji - zgodzili się bez problemu. Lekarz po chwili kazał mnie uśpić. Dostałem dwie strzykawki - jedna z antybiotykiem, a druga ze środkiem na spanie... Chwila, moment i śpię....

Obudziłem się na ostatnie 5 minut operacji... Dziwne uczucie... Budzę się, -dookoła światła, nade mną gość w masce, przede mną monitory dookoła. Lekarz stojący za mną coś mi zaczął tłumaczyć, ale chyba jeszcze do mnie nie docierało, patrzyłem na monitor i te narzędzia, które  były jeszcze w moim udzie. Nie powiem lekarz, który mnie operował poruszał się nimi z niesłychaną precyzją... Chwila moment i padło zdanie: "OK skończyłem, zszyjcie pacjenta". Trzy szwy - po jednym na każda dziurę, przez którą wprowadzony był sprzęt do artroskopii.

Nagle z 14 osób zrobiły się trzy... Zapanowała cisza, szybko mnie zszyli i powiedzieli, że można mnie już zabrać. Ulga...

Przed blokiem czekała Żona, zdaje mi się że powiedziałem że wszystko ok i pojechaliśmy do sali. Pogadaliśmy chwilę i zasnąłem. Podobno mówiłem kilka razy to samo.

Jak się obudziłem to dostałem kroplówkę ze środkiem przeciwbólowym, bo noga zaczęła bardzo boleć. Znieczulenie zaczęło powoli puszczać, więc nogi stawały się znowu częścią mnie.

Do wieczora stał się utrzymał trochę spałem, trochę leżałem. Wieczorem wpadali goście - było miło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz