piątek, 17 października 2014

Dzień 1

Wstaje, dzień jak co dzień. Budzi mnie budzik albo Syn z pokoju obok... Poranny rytuał, zabawa z synem, kaszka, śniadanie i kawa. Żona wychodzi pierwsza do pracy, przed nami plan wyjazdu na 3 dni do podobno pięknego miejsca koło Warszawy. Podobno, nie dane mi było tego sprawdzić gdyż następnego dnia podziwiałem cztery ściany pokoju oddziału chirurgii urazowo-ortopedycznej. Ale po kolei...


Przyszedł czas abym i ja udał się do pracy. W ręku kask, rękawiczki plecak przewieszony przez jedno ramie. Szybkie "papa" z synem i już udaję się na parking. W drodze zestawiam zestaw głośnomówiący między kaskiem a telefonem. Miły głos pani oznajmił, że "Phone is connected". Zdejmuje pokrowiec z motocykla, witam się jak zawsze ciepłymi słowami "Cześć Bejbe". Po chwili zapinania kasku i plecaka siedzę już na motorze. Odchylam ssanie, palec na starter i już słyszę charakterystyczny dźwięk startującego silnika. Lekko dodaje gazu obroty się wyrównują. W telefonie wybieram "Tata" w słuchawkach w kasku dźwięk wybieranego numeru. Wycofuje motor, "jedynka" i w drogę. Krótka rozmowa z Tatą i jestem już na poza moim osiedlem. Pogoda taka sobie, trochę mgły i drogi miejscami mokre, ale na podróż do pracy spokojnie się nadające. W końcu nie jest to aż tak daleko.

Poranne korki omijam z gracją baletnicy, chwila moment i już jestem na jednym z większych rond w moim miejsce. Czerwone światło, obserwuje ludzi idących do pracy wysiadających z tramwaju. Świat powoli się budził. Zielone ruszam. migacz w lewo, migacz w prawo i jestem na drodze z której niemalże widać już miejsce gdzie spędzam 160 godzin w miesiącu.

Jadę powoli, raz z racji tego, że pogoda średnia dwa, że udało mi się wyjść wcześniej z domu więc i spieszyć nie miałem się za bardzo po co. Mijam pierwsze skrzyżowanie, mijam drugie i zbliżam się do trzeciego. Z daleka widzę po mojej prawej stronie na skrzyżowaniu coś na styl SUV'a. Pamiętam, że zaintrygował mnie kremowy kolor tego auta i fakt, że nie potrafiłem określić marki auta z daleka. Odpuszczam manetkę gazu z racji tego, że SUV dotacza się do skrzyżowania. Zatrzymuję się, więc dla mnie droga wolna żeby jechać. Wzrok przed siebie i jadę... Jak się okazało nie do końca...

Po chwili, w sumie paru sekundach ku mojemu zdziwieniu w sumie bardziej szoku auto zaczęło wjeżdżać na skrzyżowanie. Nie pamiętam co wtedy pomyślałem, ale zdałem sobie sprawę, że wjadę centralnie w bok tego auta. Moje ręką odruchowo zaciskała "klamkę" hamulca a noga wciskała hamulec nożny. Motor zanurkował, tak jak to przy "awaryjnym" hamowaniu i nagle jak to śpiewał FISZ w kawałku "Czerwona sukienka":

I nagle bęęęc, i nagle buuum
I nic nie widzę czarno, czarno i gwiazdy 

Od lat nie było takiej jazdy bo tu są same gwiazdy (Same gwiazdy)



Otwieram oczy i pierwsze co chce to wstać, jednak ból w prawej nodze okazał się silniejszy ode mnie. Zanim zdążyłem poruszać palcami u stóp miałem nad sobą jakiegoś chłopaka i dziewczynę. Zdenerwowanym głosem dziewczyny usłyszałem tylko, żebym leżał i się nie ruszał. Spytała czy coś boli i że już wzywają karetkę. W gruncie rzeczy to za dużo i tak nie mogłem zrobić, poruszałem kontrolnie palcami, "posłuchałem" siebie czy mnie jeszcze gdzieś nie boli i czy w miarę ogarniam co się stało.


Motor leżał na przeciwko mnie, widziałem jak pali się światło mijania, więc poprosiłem chłopaka co stał obok żeby wyłączył stacyjkę bo jest zapłon włączony. Jak powiedziałem tak zrobił. Pamiętam, że w mojej głowie latała tylko myśl "stało się", że to koniec jak na razie z moto. Moje wewnętrzne dywagacje przerwała znów dziewczyna z pytaniem, które jeszcze bardziej mnie zmartwiło: "Czy mam do kogoś zadzwonić, kogoś poinformować?". Myślę sobie jasne do Żony, tylko jak jej to powiedzieć. Pokazałem gdzie mam telefon w kurtce, po chwili odblokowywania i wybierania numeru zapadła cisza. W między czasie powiedziałem dziewczynie, żeby powiedziała że jestem przytomny, że miałem wypadek i że boli mnie tylko noga. Starałem się ażeby przekaz tych informacji był spokojny, jednak emocje dziewczyny wzięły gore. Żona była już w drodze...

Kiedy tak leżałem, moją uwag wzbudził jeden komentarz przechodnia, który stwierdził, że trzeba mnie przenieść na chodnik. Szczerze to nie wyobrażam sobie, ażeby ktoś mógł mnie ruszyć poza osobą przeszkoloną i wiedzącą co robić w takiej sytuacji. Szybko głośnym komentarzem wydobywającym się z kasku ostudziłem zapał owego przechodnia. 

Po chwili kucnął przede mną jakiś facet i patrzy się na mnie. Myślę sobie dziwne, pytam się tak trochę strzelając czy to oby nie przypadkiem sprawca. Przyznał się. Na moje pytanie czy mnie widział odparł, że nie. Spytał się jeszcze czy szybko jechałem Na tym temat zakończyliśmy.

Leżałem już tak na tej jezdni chwile kiedy podszedł do mnie jakiś gość, pamiętam, że miał czarno-czerwone Airmaxy. Przedstawił mi się zdaję, że jest strażakiem, ale już po służbie na dziś. Spytał czy coś mnie boli i jak się czuje. Szczerze to obecność tego gościa bardzo mnie uspokoiła, poczułem się, że w końcu ktoś wiedzący co robi będzie czuwał nade mną do czasu przyjazdu karetki.

Słyszę w oddali dźwięk syreny. Pierwsza przyjechała straż pożarna. Pojawił się nade mną gość ubrany jak bym miał gasić jakiś wielki pożar, trochę mnie to przestraszyło. Szybko spytał jak się czuje co boli. Bardzo zdziwił mnie fakt, że chcieli rozkładać parawan dookoła mnie. Powiedziałem, że nie jest ze mną tak źle i że żyje. Chyba tego nie usłyszał. 

Zaczęła się operacja przenoszenia mnie na nosze. Najpierw założyli mi kołnierz, ciężko było im to zrobić z kaskiem więc musiałem go sobie zdjąć. Pamiętam jak złapałem oddech bez kasku, świat się zakręcił. Poprosiłem jednego ze strażaków żeby mi przytrzymał nogę w kolanie jak będą mnie ruszać. Będąc w połowie noszy przyjechała karetka. Lekarze założyli mi szynę pod prawą nogę i szybkim ruchem ułożyli mnie na noszach do karetki.

Chwila moment i jestem już karetce. Lekarz spytał czy chcę coś przeciwbólowego, odparłem że oczywiście. Powstał problem gdzie mi wkłucie założyć, jak chciałem na dłoni lekarze na łokciu, Wygrali, zatem przede mną zdejmowanie kurki. Chyba nie jednego motocyklistę rozbierali bo sposób w jaki rozpięli wszystkie zapięcia/zabezpieczenia na rękawie sprawił, że zdejmowanie poszło szybko. Ketonal dożylnie i czekam.

Otwierają się drzwi a tam pan policjant pyta czy mam dokumenty. Wygrzebałem jedne z kurtki, drugie z plecaka. Po chwili jeszcze dodał, że muszę poddać się badaniu alkomatem. Szybko poszło; dmuchnąłem, wynik "trzy zera" jak stwierdził policjant, podpis i sobie poszedł.

Usztywniony w tym kołnierzu widzę kątem oka, że lekarz i ratownik jakoś dziwnie na mnie patrzą. Po chwili słyszę:

-Jak oni Ci ten kołnierz założyli, przecież ty masz brodę pod uchem. Daj poprawię Ci to.

Rzeczywiście było lepiej. Za chwilę usłyszałem jeszcze głos Żony, krzyknąłem że jest ok że tylko noga boli. Powiedziała, żebym się trzymał. Odjechaliśmy z miejsca wypadku...

Podróż średnia, czułem każdą dziurę czy nie równość na drodze. Dojechaliśmy do szpitala, izba przyjęć kolejny wywiad i skierowanie mnie na RTG stawu biodrowego. Moją jedyną obawą było to, że będą mi chcieli szynę zdejmować do zdjęcia a widziałem, że to będzie boleć. Jakoś się udało.

Wróciłem na izbę i czekałem na opis zdjęcia. Dowiedziałem się, że może to trwać nawet 40 minut bo dwóch lekarzy operuję a jeden jest w poradni, Poprosiłem więc kolejną porcję środków przeciwbólowych. Po jakimś czasie opis się pojawił diagnoza: "zwichnięty staw biodrowy". Szybki wywiad z pielęgniarką co z tym dalej. Powiedziała, że znieczulenie ogólne nastawienie i będzie dobrze z tymże nie w tym szpitalu mi to będą robić. Myślę cudnie, znów podróż. Jednak okazało się, że szpital ma ćwiczenia i że kartki są potrzebne do ich przeprowadzenia. Całe szczęście lekarz czy nie wiem kto przemówił do rozumu gościa co przydziela karetki i po chwili byłem już w drodze. Strasznie głośno jest karetce jak jedzie na sygnale. Podróż wydawała się nie mieć końca...

Dojechaliśmy, znów izba przyjęć. Pierwsza lekarka zrobiła mi badanie ogólne, naciskając na klatkę głowę brzuch. Potem przeszła do nogi. Powiedziałem, że bardzo boli i żeby mi jej nie ruszała. Powiedziała, że najpierw zobaczy zdjęcia RTG a potem zdejmie szynę. Jak dla mnie ok!

Jednak lekarka już nie wróciła. Wrócił lekarz, który nie miał wesołej miny. Do zwichnięcia stawu biodrowego doszło również złamanie panewki. Powiedział: "jest pan młody zrobimy wszystko co w naszej mocy aby wrócił pan do pełnej sprawności". Mnie zamurowało. Jak się potem okazało dostałem tylko jakąś cześć diagnozy, Żona dostała większe info. Podejrzewano również uraz odcinka szyjnego oraz coś w brzuchu. Po paru minutach już byłem szykowany do nastawienia stawu biodrowego. EKG, pobranie krwi oraz strój operacyjny.

Przed wjazdem na blok operacyjny przywitał mnie anestezjolog, dając mi dwie opcje znieczulenia. Pierwsza to znieczulenie ogólne drugie to brak znieczulenia. Jednak jak sam stwierdził bez znieczulenia nie dam rady. Przystałem na opcje pierwsza. Z samej sali to dużo nie pamiętam, coś wstrzyknęli podali tlen i odpłynąłem. Jak mnie wybudzili, to pytałem czemu siedzę a nie leżę. Szybko wyprowadzili mnie z błędu i odesłali na oddział.

Przed operacja nastawienia stawu postanowiono, że muszę mieć wykonane CT głowy, odcinka szyjnego, brzucha. Po operacji dodali jeszcze staw biodrowy. Lekarz schodząc z dyżury powiedział, że najprawdopodobniej mam ciało wolne między panewką a kością udową i tym się będą musieli zająć ale to później. 

Na transport do innego szpitala na CT czekałem chyba z 6 godzin na korytarzu szpitala przed odziałem. Pewnie trochę spałem trochę gadałem z Żoną. Ogólnie noga bolała mniej ale to pewnie zasługa leków. Miałem wrażenie, że najgorsze już za mną. Jednak nie...

Transport do kolejnego szpitala minął nawet spoko. Na CT wzięli mnie z marszu. Przerzucili na łóżko tomografu i tak sobie leżałem z 15 minut wykonując komendy "oddychaj, nie oddychaj". Po badaniu odstawili mnie na izbę i czekali na wynik plus konsultacje z chirurgiem i neurochirurgiem. 

Na badaniu wyszło, że mam krwiaka w głowie. Lekarz powiedział, że nie wymaga to jak na razie interwencji chirurgicznej ale wymaga obserwacji i ponownego CT za parę dni. Dziwne uczucie, że ma się w głowie coś czego tam teoretycznie nie powinno być. Reszta CT wyszła w miarę OK.

Powrót do szpitala był już trochę meczący. Chyba dla tego, że nie wiedziałem jak to dalej wszystko się potoczy, ile będę w szpitalu czy będę miał operacje czy nie. Taka wewnętrzna nie pewność. 

Po powrocie czekało już na mnie łóżko i miejsce w trzy osobowym pokoju. Przyszedł jeszcze lekarz, powiedział że nie jest źle. Mam obserwować głowę pod kątem zaburzeń wzroku, zawrotów i tak dalej.

Czas wizyt powoli się już kończył, Żona wraz Siostrą musiały już wyjść. Nie pozwolili mi jeść ani pić do następnego dnia. Wszyscy się rozeszli a ja zostałem na łóżku ze związanymi nogami tak abym się nie obracał, nowo poznanymi sąsiadami i mętlikiem w głowie. 

Dzień się kończył. Poprosiłem o coś na sen, zasnąłem powoli jednak noc nie była spokojna. Często się budziłem, raz przez biodro raz przez nie wygodne związanie nóg. Masakra....

3 komentarze:

  1. Piszesz bardzo czytelnie, przyjemnie się czyta mimo, że niektóre momenty są... brrrr :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd ja to znam... Również przez to przechodziłem niestety no oprócz takich poważnych obrażeń. Mam nadzieję że ze zdrówkiem już o wiele lepiej. :) Sam zaliczyłem 2 wypadki w 2 sezony.. Raz pan w autku wymusił a raz skuterek. No niestety. Powrotu do zdrowia życzę! :)

    OdpowiedzUsuń