czwartek, 15 stycznia 2015

Dzień 91

Każdy w swoim życiu ma takie dni, że jak rano otworzy oczy to wie, że w tym dniu zdarzy się coś ważnego. Mogą to być różne rzeczy jak na przykład matura, ważny egzamin na studiach czy egzamin na prawo jazdy. Po prostu wstajesz i wiesz, że dziś jest ten dzień. Nie inaczej było i tym razem. W moim przypadku było to nawet podwójne wydarzenie...

Pierwszą i najważniejszą rzeczą był rezonans, który to czekał mnie późnym wieczorem. Drugą natomiast było posiedzenie w sądzie w sprawie mojego wypadku. Nigdy nie byłem w sądzie, więc moja ciekawość jak to wygląda była spora.



Ciekawiło mnie również spotkanie ze sprawcą wypadku. Nie mam mu za złe tego co się stało. Wiem, że nie zrobił tego celowo ale sam fakt tego jak się zachowa był nurtujący. Do sądu pojechałem razem z Żoną, o dziwo nie było dużego ruchu na mieście więc w sądzie byliśmy jakieś 30 minut przed czasem. Szybko sprawdziliśmy, w której sali będzie posiedzenie i udaliśmy się długim korytarzem ku sali 104. Siedzimy, gadamy a na korytarzu pusto. Było to pierwsze posiedzenie tego dnia, więc może i dlatego za dużo ludzi nie było na piętrze.

W końcu przyszedł kierowca SUV'a. W sumie wyglądał tak jak go zapamiętałem. Przywitał się i od razu zapytał o zdrowie. Miło z jego strony. Gość sympatyczny, w sumie dobrze nam się rozmawiało, najpierw o wypadku potem o tym co z moim motorem co z jego autem. 

Rozpoczęcie posiedzenia opóźniło się o jakieś 40 minut. Szczerze powiedziawszy to miałem wizję, że usiądę i wysłucham co sąd (a konkretnie sędzina) ma do powiedzenia. Okazało się jednak inaczej... Dobrze nie zdążyłem usiąść a już dostałem dwa pytania na rozruch. Potem jeszcze parę których w gruncie rzeczy się nie spodziewałem a mianowicie zahaczających o to jaki jest mój stosunek do wyroku/kary. Czułem się w pewnym momencie jak to ja miałbym wydać wyrok. Po krótkiej dyskusji zostaliśmy wyproszeni, ponieważ pani sędzina musiała zadzwonić do prokuratora. Po powrocie poszło już szybko. Odczytanie wyroku i sprawa zakończona. Dziwnie i niespodziewanie to wszystko wyglądało.

Na koniec pożegnaliśmy się ze sprawcą, zaoferował się z pomocą jakbyśmy coś potrzebowali i udaliśmy się w stronę szatni. Doświadczenie na pewno ciekawe, ale drugi raz nie chce przez to przechodzić. Jedno za mną.

Drugą atrakcja dnia była przewidziana na godzinę 20:00. Wcześniej udaliśmy się z Żoną na małe zakupy po czym pojechaliśmy na badanie. Rejestracja, ankieta pieniądze na stół i w kolejkę. Mało co a trzy metry od rejestracji dzięki śliskiej podłodze leżał bym nakryty nogami. Na szczęście obyło się na lekkim bólu lewej nogi. Siedzę i czekam. 


Jak na prywatne badanie to kazać mi czekali prawie godzinę. W końcu zaprosiła mnie pani technik do środka. Od samego początku starałem się wyprosić aby rzuciła okiem na prawe biodro i stan główki kości. Jednak pierwsza próba okazała się nie udana. Pani stwierdziła, że jest asertywna i nie robi takich rzeczy. Drugie podejście miałem zaraz po tym jak wprowadziła mnie do pokoju z rezonansem, trochę żartem trochę na poważnie starałem się "urobić" panią aby coś mi powiedziała po badaniu. Niestety dalej odbijałem się od ściany.

Samo badanie bezbolesne ale mało komfortowe. Kładziesz się, zawijają Ci wokół biodra pas, dają poduszkę, przykrywają kocem a na koniec zakładają słuchawki i uprzedzają, że będzie głośno. I tak rzeczywiście było, wyło piszczało i skrzeczało. Leżałem chyba z 20 minut po czym usłyszałem, że "koniec badania".

Trzecia próba. Zadałem pytanie: "Czy widziała coś pani coś podczas badania?". Odparła z uśmiechem, że "oczywiście". Mnie trochę zmroziło bo w sumie nie wiem czy powie, że jest ok czy że dramat. Pani jednak odparła: "Widziałam dwa biodra. Proszę przyjść za 10 minut po płytę z badaniem." Poddałem się, ubrałem i wyszedłem.

Płytę dostałem po 15 minutach i wyszedłem bez żadnych informacji co tam się dzieje w prawym biodrze. Teraz zostaje mi sprawdzać skrzynkę email, ponieważ tą drogą dostane opis badania. W sumie czuję się trochę zawiedziony, ale myślę, że 3 dni mnie nie zbawią.

2 komentarze: